Urodziłam się w roku 1991. Mogę więc śmiało mówić o tym, że urodziłam się w wolnej Polsce. Największej transformacji w naszym kraju nie pamiętam, gdyż ciężko pamiętać coś z tak wczesnego dzieciństwa. Nie mniej jednak mierzi mnie, kiedy ktoś wzdycha do czasów PRL-u, podkreślając, jak wtedy było cudownie. Nie lubię tego tematu i doprawdy nie fascynuje mnie ten, w moim odczuciu, słusznie miniony czas.
Dostałam w swoje ręce ostatnio książkę „Granica możliwości” Ryszarda Ćwirleja. Autor ten umieszczał akcje swoich dotychczasowych książek w latach 80. Nie zainteresowała mnie zatem wcześniej seria o milicjantach z Poznania. Kiedy jednak zobaczyłam, że akcja nowej powieści dzieje się w roku 1990, otwierając tym samym, jak sądzę, serię o policjantach z Poznania, z radością zasiadłam do lektury.
Książkę otwiera scena, w której przy leśnej drodze znaleziony zostaje rozbity passat na niemieckich blachach. Scena ta rozgrzała moje serduszko, bowiem do tej pory passat (nazywany też pieszczotliwie passerati) jawi się jako synonim luksusu lat 90. Dalej jest już tylko lepiej, bo dochodzi kwestia kradzieży samochodów z Niemiec („Jedź na wakacje do Polski, twój samochód już tam jest” ;)), przemytu narkotyków oraz zamachu na Rycha Grubińskiego, który zaczynając od drobnego cinkciarza stał się poważaną w okolicy personą. Cała akcja rozgrywa się w Poznaniu, oraz podpoznańskiej Opalenicy. Bohaterami są zarówno mieszkańcy małej miejscowości, policjanci, którzy nie do końca radzą sobie z transformacją oraz drobni, ale też więksi przestępcy z okolic.
Opowieść jest klasycznym kryminałem, w którym próbuje się rozwiązać kilka spraw, pozornie ze sobą niepowiązanych, a jednak mających pewne punkty wspólne. Autor pokazuje nie tylko trudne dla wielu zmiany, jakie dokonywały się w społeczeństwie, ale też w policji i służbach specjalnych. Dodatkowo Ćwirlej w cudowny wręcz sposób pokazuje klimat minionych czasów. Przemyślenia na temat tego, że Polacy nagle zaczęli nosić kolorowe dresy i spać w jaskrawej pościeli, ponieważ mieli dość dotychczasowej szarości życia, są dla mnie kwintesencją mentalności ludzi, którzy w końcu mogli zasmakować odrobiny „luksusu” zachodniego życia.
Dodatkowym plusem jest dla mnie język. Po pierwsze „język”, jako styl autora, który tworzy tło do toczących się wydarzeń. Język ładny, zgrabny i z odrobiną naprawdę dobrego humoru. Ale smaczkiem jest też język, którym posługują się bohaterowie powieści. Nie dość, że każdy z nich wypowiada się w sposób charakterystyczny (a Ćwirlej świetnie dywersyfikuje język prostego oszusta z Łazarza, ówczesnej młodzieży czy też wykształconej pani prokurator), co pozwala nam przenieść się do lat 90, to jeszcze autor wplata (oczywiście z wyjaśnieniami) elementy poznańskiej gwary, co tylko dodaje kolorytu.
Podsumowując, było to moje pierwsze zetknięcie z autorem, co uważam za kardynalny błąd. I chociaż tematyka PRL-u nie jest w czołówce moich zainteresowań z pewnością sięgnę po jego wcześniejsze pozycje. Książka jest ciekawa i pełna akcji, z elementami poznańskiej kultury (aż by się chciało przejść po Łazarzu, kupić super radyjko marki Panasonix i obejrzeć przedstawienie „gra w trzy karty” w wykonaniu miejscowych rzezimieszków). Warto jednak podkreślić, że mimo że jest to osobny cykl, to jednak bohaterami nadal są milicjanci (teraz już policjanci) z poprzednich części. Warto więc sięgnąć po całą serię Milicjanci z Poznania, co z pewnością ułatwi odbiór i zapamiętywanie kto jest kim (a postaci występuje niemało), jednak nie jest to warunek konieczny, żeby spędzić z tą książką kilka miłych chwil.